Genealogia a wigilijny kompot z suszonych owoców.

Ponownie piszę na kanwie facebookowej dyskusji, jaka się wywiązała na temat kompotu z suszonych owoców. Chodzi o kilka spraw.

Jedna – mało genealogiczna – związana jest z tym, czy kompot się lubi czy nie, czy lubiło się go w dzieciństwie, czy nie, czy brak sympatii do kompotu jeszcze z czasów dzieciństwa pozostał czy też smaki uległy zmianie…To są kwestie indywidualne. Ja jestem obecnie (ale nie w dzieciństwie!) kompot-2016w grupie miłośników kompotu z suszu.

Druga, to taka, czy kompot z suszu w ogóle był jedną z potraw wigilijnych. Z wypowiedzi na ten temat wynika, że nie była to potrawa wigilijna, goszcząca powszechnie na wigilijnych stołach. Wydaje się, że na pewno występował na Mazowszu.

Kolejna kwestia jest  bardziej istotna dla genealogii i nie ogranicza się jedynie do kompotu z suszonych owoców. Chodzi o tradycyjne potrawy czy to świąteczne czy to jakieś nietypowe potrawy w ogóle, które jednak tradycyjnie przygotowywane są w danej rodzinie. Warto na to zwrócić uwagę, jeżeli zauważymy, że mamy w rodzinnym menu nieznane powszechnie potrawy.
Wykonanie kwerendy na temat takiej nietypowej potrawy może nam docelowo pomóc w określeniu, skąd pochodzili nasi przodkowie (ci, o których nie mamy na początku zbyt wielu informacji). Może się okazać, że znane nam ich miejsce zamieszkania, nie jest miejscem ich pochodzenia, a jedynie przebywania ze względu na pracę czy inne okoliczności. Żeby to ustalić, trzeba oczywiście przeprowadzić kwerendę genealogiczną. Podobnie może być z kulinariami. Potrawy znane w naszej rodzinie mogą pochodzić albo z miejsca pochodzenia naszych przodków albo – w przypadku migracji – z miejsca, na które rodzina się przesiedliła.
Korelując wyniki obydwu kwerend, kulinarnej i genealogicznej, może nam się udać ustalić, kto z rodziny mógł się zetknąć z taką nietypową potrawą w miejscu jej występowania i kto być może wprowadził ją do rodzinnego menu.

Jako przykład nie posłużę się kompotem z suszu, ale – pozostając dalej w kręgu potraw wigilijnych – barszczem czerwonym. Jak wiadomo jest to jedna z kilku możliwych zup wigilijnych. Moja mama – kiedy barszcz gotowała – korzystała z przepisu jej mamy, który zapewne pochodził z kolei od mamy jej mamy czyli babci. Babcia mamy (czyli moja prababcia) mieszkała w Zawierciu, ale pochodziła z okolic Bielska (tego na pn. od Płocka). Patrzę na współczesną mapę tej okolicy i lasów prawie nie widać, raczej same pola. Wydaje się więc potencjalnie możliwe, że były to już od dawna tereny rolne, gdzie buraki były zapewne jedną z upraw i to potwierdzałoby, dlaczego gotowano barszcz czerwony a nie inne zupy. Ale moja prababcia przeprowadziła się do miasta przemysłowego i być może gotowanie czerwonego barszczu stamtąd pochodzi, choć mogło zostać przejęte od osoby, która również należała do ludności napływowej, a nie lokalnej.
Jadę palcem po mapie na wschód w okolice Nowego Miasta (n. Soną), z okolic którego pochodziła moja druga prababcia (jeśli chodzi o mt-DNA, obydwie, jak się okazało, pochodziły z haplogrupy J). Przekaz rodzinny sugeruje, że w tej rodzinie raczej gotowano na Wigilię zupę grzybową. Lasy w tej okolicy nie stanowią już takiej jednolitej całości, ALE rzeczywiście jest ich tam o wiele więcej niż koło Płocka.
Myślę więc, że rodzaj zupy na Wigilię zależał raczej od dostępności produktów jak grzyby, buraki czy ryby niż od geograficznego położenia miejsca pochodzenia naszych przodków. Zatem położenie danej miejscowości w stosunku do lasu czy sadów owocowych itd. decydowało o menu i od święta i na co dzień.

Jest wiele publikacji na temat tak zwanych potraw „regionalnych”. Wiele można się z nich dowiedzieć o preferencjach czy predyspozycjach kulinarnych różnych regionów kraju. Wydaje się jednak, że jedynie potrawy bardziej egzotyczne i mniej znane mogą nas zaprowadzić do miejsca pochodzenia lub zamieszkania naszych przodków. Natomiast potrawy, które mają charakter bardziej powszechny jak barszcz czerwony czy kompot z suszu zależą raczej od uwarunkowań lokalnych i w poszukiwaniach genealogicznych mogą się okazać mało przydatne.

Opracowując genealogie rodzinne, a nawet bardziej historie rodziny, warto jednakże zwrócić uwagę także na kulinarny aspekt historii naszych przodków. Być może natrafimy na jakieś interesujące tradycje kulinarne, kultywowane czy to w naszych rodzinach czy na terenach, z których pochodzili nasi przodkowie. Być może nie odnajdziemy żadnej kulinarnej egzotyki, ale zamiast tego podzielimy się przepisem na jakieś dobre danie czy ciasto, które funkcjonuje w naszej rodzinie od lat.
Przedstawienie naszych przodków w odniesieniu do rodzinnych tradycji kulinarnych może znakomicie uświetnić naszą opowieść o historii naszej rodziny.

Skoro już się natrudziłam, żeby spisać ten przepis, podaję jak przygotować

Kompot z suszonych owoców

Proporcje mojej mamy, choć myślę, że objętość owoców może być dobrana na oko, na garście lub według innego dogodnego miernika:
25 dkg suszonych śliwek, 20 dkg suszonych gruszek i 15 dkg suszonych jabłek (są najlżejsze).
W tym roku (Boże Narodzenie 2016) śliwki w moim kompocie są wędzone a nie suszone (pan, pod Halą Mirowską, gdzie kupuję suszone owoce, powiedział mi – może to jest nowa moda? – że wigilijny kompot powinien zostać wzbogacony przez dodanie wędzonej a nie suszonej śliwki), a reszta suszona. Poza tym mogą być inne suszone owoce – według uznania, a według tego oryginalnego przepisu rodzynki, pigwa itd. – ale my tradycyjnie robimy tylko z tej wyżej wymienionej trójcy owocowej….
Przed całą operacją „kompot z suszonych owoców” trzeba sobie przygotować przegotowaną zimną wodę w bardzo dużych ilościach. Każde z owoców należy włożyć do oddzielnego garnka, zalać tą przygotowaną zimną gotowaną wodą i zostawić na noc. Rano gotować w tych oddzielnych garnkach (pod przykryciem) i jak zawartość się zagotuje to wyłączyć i zostawić na palnikach do wystygnięcia. Po kilku godzinach znowu podgrzać, bez gotowania, a potem zostawić do ostygnięcia. Następnego dnia zlać wszystko do jednego garnka – potrzebny taki ogromny, 10 l lub coś takiego – i posłodzić do smaku. My w ogóle nie słodzimy, nie wydaje mi się to potrzebne, ale dla niektórych cukier musi być! Znowu trzeba całość podgrzewać pod przykryciem do zagotowania. Potem można dodać także skórkę cytryny. Codziennie podgrzewać i konsumować! – do wyczerpania zapasów kompotu… co następuje w miarę szybko…  Oczywiście można to wszystko uprościć… ale wtedy pewnie kompot mniej naciągnie smakiem….

3 myśli na temat “Genealogia a wigilijny kompot z suszonych owoców.”

    1. A u mnie w kompocie zawsze były rodzynki, suszone morele i plasterki pomarańczy. Zawsze też gotowalo sie wszystko na raz. Ciekawe, czy gotowanie oddzielnie, a potem łączenie wpływa jakoś na smak?

      Polubienie

      1. W oryginalnym przepisie mojej mamy jest zapisane, że można też dodać suszone owoce leśne, pigwę oraz cytuję „nawet rodzynki”. Prawdopodobnie te inne owoce dodawano do kompotu według gustu czy/i smaku gotującej go osoby.
        Jeśli chodzi o gotowanie owoców razem czy oddzielne to chyba trzeba by zrobić eksperyment…. przypuszczam, że efekt prawdopodobnie jest ten sam… ale może nie… to zależy też pewnie od głębokości wyczuwanego smaku… dla przeciętnego konsumenta najprawdopodobniej nie ma żadnej różnicy… dla ekspertów-smakoszy być może jest…

        Polubienie

Dodaj komentarz